Nie przypuszczalem, ze w sercu Europy bede negocjowal kupno 10-letnich meksykanskich dziewic do burdelu. Rozmowa z hiszpanskim dziennikarzem sledczym Antonio Salasem
Jak się pan przedstawia?– Hiszpan. Dziennikarz śledczy. Infiltrator.
Napisał pan książkę «Handlowałem kobietami» i…
– i w Hiszpanii wybuchł wielki skandal. Nikt nie mógł uwierzyć, że inwigilując środowisko prostytutek, sutenerów i mafii sprzedającej kobiety do domów publicznych, dotarłem tak daleko. Wszystkie telewizje mówiły o książce. Ale byłem rozczarowany, bo mówiono o tej czy innej aktorce, prezenterce czy piosenkarce uprawiającej prostytucję albo o tym czy innym polityku, piłkarzu czy toreadorze bywalcu burdeli zamiast o problemie handlu dziewczynkami czy zmuszaniu do seksu uprowadzonych kobiet. Kilka miesięcy temu w Barcelonie odbył się zjazd sędziów, prokuratorów, policjantów i polityków. Próbowano zmienić prawo w związku z prostytucją szerzącą się w Katalonii. Ale nie wydaje mi się, żebym im pomógł. Za to oni pomogli mi zrozumieć, jak bardzo nasze społeczeństwo przeżarte jest hipokryzją.
Dlaczego? Czy ci politycy, sędziowie i policjanci są związani z biznesem seksualnym?
– Mam nadzieję, że za kilka miesięcy wydam kolejną książkę, w której przedstawię dowody korupcji policji i polityków oraz ich bliskie związki ze światem prostytucji.
Poda pan jakieś nazwiska?
– Mogę tylko powiedzieć, że za kilka miesięcy wybuchnie w Hiszpanii wielki skandal związany z burdelami Rivera i Saratoga w Barcelonie oraz Queens i Eros w Lugo. Setki policjantów i polityków wystąpią w roli oskarżonych. W «Handlowałem kobietami» wymieniłem już ojca Désirée Albertalli, jednej z finalistek hiszpańskiej edycji «Big Brothera».
Skąd wziął się pomysł na tę książkę?
– Wcześniej badałem środowisko neonazistów. Odkryłem, że ci sami politycy, którzy kontrolują hiszpańskie grupy rasistowskie i lżą imigrantów w imię obrony «białej Europy», czerpią zyski z prostytucji imigrantek – Afrykanek, Arabek i Azjatek – w swoich burdelach.
Wcieliłem się w rolę sutenera, udawałem, że szukam dziewczyn do własnych burdeli. Na wszystkie spotkania – z prostytutkami, sutenerami, handlarzami – zabierałem ukrytą kamerę. I nagrywałem wszystkich jak leci.
I co pan nagrał?
– Przed rozpoczęciem inwigilacji nigdy nie byłem w burdelu. Czytałem wiele reportaży o handlu kobietami i dziecięcej prostytucji w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej. Ale nie byłem w stanie wyobrazić sobie, że w starej kulturalnej Europie podczas obiadu w eleganckiej madryckiej restauracji mogę negocjować kupno rumuńskich dziewcząt po 8 tys. euro, młodej Nigeryjki i jej syna za 17 tys. dol. czy też 10-letnich meksykańskich dziewic za 25 tys. euro. Ponad 90 proc. kobiet w domach publicznych to ofiary handlarzy ludźmi. Nie miałem pojęcia, w jakim piekle żyją prostytutki. Najsmutniejsze jest to, że one nawet nie wiedzą, że najgorsze może przyjść dopiero później. Bardzo ciężko jest im zrezygnować z prostytucji. To zostawia ślady w duszy i umyśle.
Nie bały się z panem rozmawiać?
– Na początku były zdziwione, że nie chcę seksu, tylko wolę gadać. Ja zresztą nie bardzo wiedziałem, jak zacząć z nimi rozmowę o tym, co przeżywają. Niektóre były przestraszone, ale inne wdzięczne, że chcę ich wysłuchać – jak Nadia, uprowadzona z Kiszyniowa w wieku 17 lat, którą zmuszano do prostytucji w agencjach towarzyskich Madrytu i pobliskiego miasta Majadahonda. Jak Loveth, Nigeryjka, którą jako 16-latkę wywieziono najpierw do Włoch, do fikcyjnej pracy opiekunki do dziecka, i już pierwszej nocy po wylądowaniu kazano obsłużyć kilku klientów. Jak Susy, która wyjeżdżając nielegalnie z Nigerii, zawarła umowę na 40 tys. dol. w zamian za załatwienie jej pracy prostytutki w Europie. Dopiero potem przekonałem się, jak wiele kobiet wierzyło, że po spłacie tego długu czeka je lepsza przyszłość niż w ojczyźnie, gdzie jest tylko głód i nędza. Tylko że ten dług albo wcale nie malał, albo topniał powoli.
Prosiły pana o pomoc?
– Muszę ze wstydem przyznać, że użyłem ich, by dostać się do handlarzy. Żadna z nich nie wiedziała, że jestem dziennikarzem. Kontaktowały mnie ze swymi koleżankami, te z następnymi, a gdy poczułem się nieco pewniej, zacząłem rozmawiać ze stałymi bywalcami burdeli i ich właścicielami, którzy mieli szerokie znajomości w branży. Poznawałem ten świat etapami, przez półtora roku. Później, już po publikacji książki, niektóre z tych kobiet porzuciły prostytucję, ale nie dlatego, że je namówiłem – same tak zdecydowały. Jednak mogły to zrobić wyłącznie Hiszpanki lub te, które w końcu spłaciły swój dług wobec mafii. Inne – a jest to znaczna większość – nie miały takiej możliwości. W nielicznych przypadkach pomogłem im skontaktować się z policją, opieką społeczną czy organizacjami pomocowymi.
Każda miała swojego «opiekuna»?
– Każda. I dlatego, gdy chciałem rozmawiać, były nieufne. Bały się kar ze strony opiekunów. Wiele prostytutek za rozmowy z policją czy próbę ucieczki płaciło śmiercią.
Bywało groźnie?
– Zawsze jest groźnie, gdy nagrywasz gangstera ukrytą kamerą. W każdym razie łuska po 9-milimetrowym pocisku, który prawie roztrzaskał moje kolano podczas spotkania z meksykańskim dilerem narkotyków – miał on załatwić nieletnie dziewice do mojego burdelu – przypomina mi, że trzeba być ostrożnym. To był przypadkowy wystrzał – pistolet leżący na stole nagle wypalił, pocisk odbił się od ściany i wylądował przy mojej stopie. Uznałem to za sygnał, że do tej pory miałem zbyt wiele szczęścia podczas śledztwa. Łuskę od tego naboju noszę zawieszoną na szyi na łańcuszku. Gdy nagrywałem wnętrza eleganckich domów publicznych oferujących najbardziej sławne kobiety w Hiszpanii, również się bałem. Byłem już zaawansowany w śledztwie, nie mogłem dać się złapać. A nerwy zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. Byłem zmęczony.
A skąd wśród prostytutek wzięły się celebrytki? Prostytucja zwykle kojarzy się z biedą.
– Valerie Tasco, moja przyjaciółka i autorka bestselleru «Dziennik nimfomanki», została prostytutką po poronieniu, po którym opuścił ją partner, zabierając wszystkie pieniądze, które mieli na wspólnym koncie. Maria była moją koleżanką z dobrze znanej gazety i pasierbicą sławnej aktorki. W prostytucję weszła po próbie samobójczej spowodowanej zawodem miłosnym. To tylko dwa przykłady dziewczyn z tzw. wysokiej półki, które zostały prostytutkami bardziej z powodów psychologicznych (bo kierował nimi impuls samodestrukcyjny) niż ekonomicznych. Dla dużej liczby kobiet prostytucja jest formą samobójstwa. Myślę, że pieniądze nie mają większego znaczenia dla wielu z nich.
One też miały «opiekunów»?
– Niektóre pracowały na własny rachunek, ale większość dla luksusowych agencji towarzyskich, w których oszukiwano je. Z klientem ustalano cenę za usługę, z czego zamiast połowy do kobiety trafiała jedna trzecia czy jedna czwarta. A one o tym nie wiedziały.
Zna pan losy swoich bohaterek?
– Susy została zmuszona do wyjazdu, niektóre wyszły za mąż lub znalazły porządną pracę w Hiszpanii. Polkę, która wywołała skandal w Hiszpanii, podając publicznie nazwiska znanych osób, które parały się prostytucją, widziałem w telewizji, gdy udzielała wywiadu w innej sprawie. A jeśli chodzi o sutenerów, nie obchodzi mnie ich los. Mam nadzieję, że podobnie jak Sunny, sutener Susy, skończą w więzieniu.
Miał pan satysfakcję, że pomógł pan go ująć?
– Ciężko mieć satysfakcję, kiedy każdego dnia, w każdym burdelu Hiszpanii, Francji, Włoch czy Niemiec jakaś kobieta obsługuje dziesięciu facetów. Wychodzi średnio 60 na tydzień. Obliczono, że tylko w Hiszpanii jest 400-500 tys. prostytutek. Oznacza to, że tygodniowo około 24 mln Hiszpanów chodzi do burdeli, co miesięcznie daje około 96 mln aktów seksualnych. W Hiszpanii nie ma aż tylu mężczyzn, więc niektórzy muszą chodzić do burdeli częściej. Większość biznesmenów traktuje wizytę w domu publicznym jako załącznik do spotkania biznesowego, którym powinni obdarować partnera w interesach. Wzrasta liczba nastolatków, którzy grupowo wynajmują prostytutkę i uważają to za dobrą zabawę. Za usługę płaci się średnio 50 euro – proszę sobie wyobrazić pieniądze, które przechodzą przez ten biznes. I jeszcze dodać wszystkich, którzy zarabiają przy prostytucji: taksówkarzy, kelnerów w burdelach, fryzjerów, sprzedawców ubrań w klubach.
To był pierwszy raz, gdy został pan infiltratorem?
– Nie. W 2000 roku hiszpańska telewizja Telecinco zatrudniła mnie i dwóch innych dziennikarzy, których nazywam «kamikadze», do realizacji reportaży o wysokim stopniu ryzyka, z ukrytą kamerą. Mój kolega zrobił dokument o handlu narkotykami na Kubie, a ja infiltrowałem skinów. Ale dowiedziałem się więcej, niż Telecinco oczekiwała. Po roku odkryłem związek pomiędzy klubem piłkarskim Real Madryt i grupami neonazistowskimi Ultrassur i Hammerskin. Ale kiedy w 2002 roku – w stulecie istnienia Realu Madryt – reportaż miał być wyemitowany, mój dokument ocenzurowano. Dlatego napisałem książkę «Dziennik skina», w którym opowiedziałem o wszystkim, co ocenzurowała telewizja. Od tamtej pory moim reportażom, które realizuję ukrytą kamerą, towarzyszą książki, w których opisuję krok po kroku każdy element mojego śledztwa.
Jak się pan do tego zabiera?
– Najpierw stwarzam godną zaufania postać, z którą będę żył przez 24 godziny na dobę przez wiele miesięcy. W tym celu muszę najpierw odkryć wszystkie moje własne cechy, które mogą być wspólne z postacią, którą muszę się stać. Wszystko po to, żeby za wiele nie kłamać albo przynajmniej najmniej jak to możliwe. Bo najgorzej, gdy zaczynasz mylić się w zeznaniach, i rozmówca to wyczuje.
Stał się pan neonazistą?
– Wiedziałem, że neonaziści nienawidzą narkotyków, kochają sport i dziką naturę, interesują się historią i tradycją. Swoją postać z «Dziennika skina» – Tiger88 – zbudowałem właśnie na tej podstawie. Przy innych ich cechach, których nie podzielam, jak nienawiść do czarnych, Żydów, imigrantów, używałem «psychologicznych kruczków», jak wspomnienie o dziewczynie, która zostawiła mnie i wyszła za mąż za czarnego Kubańczyka. Myślałem o tym za każdym razem, kiedy grupa skinów spotykała na swej drodze cudzoziemców. Moje reakcje musiały wyglądać na wiarygodne. Dużo czytałem i uczyłem się. O teoriach grupy, ich zwyczajach, miejscach, do których uczęszczają, itd.
Ile czasu to panu zajęło?
– «Dziennik skina» zajął mi rok i był najprostszym zadaniem.
Po nim było «Handlowałem kobietami»?
– Tak. Najcięższe półtora roku mojego życia, bo temat wykończył mnie psychicznie.
A nie trzeci – «Palestyńczyk» – o międzynarodowym terroryzmie? Był pan w ich obozie treningowym
– «Palestyńczykowi» poświęciłem sześć lat życia, bo zmieniałem język, rasę, wyznanie i kulturę – to miało swoje konsekwencje, przyznaję, ale nie aż takie jak przy «Handlowałem kobietami».
Ten temat również wiązał się z poprzednimi?
– «Palestyńczyk» narodził się inaczej. 11 marca 2004 roku, kiedy w ataku terrorystycznym w madryckim metrze wybuchła bomba, widziałem to i musiałem coś zrobić. A wszystko, co mogłem, to było śledztwo i książka. W ciągu kilku lat przeszedłem na islam, udawałem Palestyńczyka wychowanego w Hiszpanii, którego ciężarną żonę zabiła zbłąkana izraelska kula. Miałem powód do własnego dżihadu, czyli świętej wojny, i nawiązałem kontakt m.in. z terrorystycznymi grupami Hezbollahu, Hamasu czy Al-Aksa. Pamiętam, zdziwiło mnie, że po zabiciu pierwszego człowieka terroryści sami przed sobą musieli uzasadniać zbrodnię w imię ideologii i wyznania. Inaczej poczucie winy ich zżerało. Słyszałem rozmowy, podczas których chłopcy usprawiedliwiali swe kradzieże, porwania, gwałty – wszystko miało być w imię rewolucji, wolności, sprawiedliwości. To zaskakujące, jak łatwo możemy znaleźć rozgrzeszenie dla wszystkiego, co robimy.
Trudno jest pracować w roli szpiega-dziennikarza?
– Lubię moją pracę. Lubię myśleć, że jest przydatna. Kiedy otrzymujesz setki listów od chłopaków, którzy opuścili ruch nazistowski, bo przeczytali mój «Dziennik skina», lub mężczyzn, którzy przestali chodzić do burdeli po «Handlowałem kobietami», lub od młodych ludzi, którzy po «Palestyńczyku» zrezygnowali z udziału w terrorystycznym obozie treningowym w Libanie, to wiem, że było warto. Wszystko – ból, wściekłość, strach i samotność podczas śledztwa – nabiera sensu. Chciałbym móc pracować w ten sposób do końca życia. Ale jest różnica pomiędzy mną a agentem wywiadu czy policjantem. Oni piszą sprawozdania swoim przełożonym lub ministrowi obrony, a ja pracuję dla czytelników. W dodatku oni mają swoje źródła, zasoby, partnerów, środki. A ja pracuję jedynie z prostą kamerą. I jestem sam. Nie mam wsparcia.
Czy kiedykolwiek panu grożono?
– Ciągle. Na przykład w grudniu 2011 członkowie boliwijskich grup przestępczych mających wesprzeć Ilicha Ramireza Sáncheza «Carlosa» vel «Szakala», którego nowy proces rozpoczął się w Paryżu, szukali mnie po całej Hiszpanii i nie omieszkali rozpuścić wieści, że zapadł na mnie wyrok śmierci. Informacjom na temat mojej pracy lub zapowiedziom moich nowych książek zawsze towarzyszą pogróżki ze strony nazistów i tzw. patriotów, którzy najchętniej wyrzuciliby wszystkich obcokrajowców z Hiszpanii. Ostatnio hiszpański sąd najwyższy zatwierdził wyrok na neonazistowską grupę Hammerskin, w której procesie moja książka była wykorzystana jako dowód oskarżenia. Niemal natychmiast otrzymałem wyzwiska i groźby. Powinienem się już do tego przyzwyczaić, ale trudno przyzwyczaić się do nienawiści.
Boi się pan?
– Strach pomaga być bardziej ostrożnym, żeby nie popełnić błędu. Myślę, że w dniu, w którym przestanę być paranoicznie podejrzliwy, zrobię błąd, który zakończy to wszystko.
Jak można kontrolować nerwy i emocje, kiedy wiadomo, że rozmówca ma broń?
– Staram się ze wszystkich sił zapomnieć, że jestem dziennikarzem, i przekonać samego siebie, że Muhammad Abdallah czy Tiger88 to ja. Próbuję myśleć i czuć podobnie jak oni. Kłopoty pojawiają się, gdy takie rozszczepienie osobowości powoduje problemy psychiczne i psychologiczne. Nazywa się to «stamping» («piętnowanie»), to choroba śledczych. Wielu policjantów i agentów z czasem zaczyna wierzyć w rolę, którą odgrywają.
Rodzina wie, co pan robi?
– Wiedzą jedynie najbliżsi – natomiast kuzyni, dziadkowie nie mają pojęcia. Jako świadek Biura Prokuratora w Madrycie miałem prawo do policyjnej ochrony. Po jednym z procesów, w którym moja praca była dowodem w sprawie, poprosiłem również o ochronę dla moich rodziców. Oni znają kontekst każdego śledztwa dopiero wtedy, kiedy książka jest na rynku. Byłoby absurdem niepokoić ich wcześniej. Ale za każdym razem, kiedy zmieniam wygląd, oni już wiedzą, że znów wchodzę w jakieś zadanie.
Dużo osób wie, jak pan wygląda?
– W połowie 2009 roku zacząłem tworzyć postać do projektu, który właśnie realizuję – «Operacja Księżniczka» – i prawie trzy lata mieszkałem w kompletnie nowym dla mnie środowisku. Wszyscy ludzie, z którymi się tam spotkałem, na szczęście nie domyślali się, że mogę być dziennikarzem, i nie kojarzyli nazwiska. Przyjaciele przyzwyczaili się do zmian w moim wyglądzie, ale też większość z nich nie wie, że jestem Antonio Salasem. Myślą, że jestem nieco dziwnym facetem, który spędza dużo czasu na podróżach.
Myśli pan, że rodzaj dziennikarstwa, które pan uprawia, to swego rodzaju misja?
– Europejscy neonaziści zarzucają mi, że «Dziennik skina» spowodował wiele spustoszeń w ich szeregach. To sprawia, że mam nieustającą nadzieję, że «pióro może zwyciężyć szpadę». Że dziennikarze naprawdę mogą choć trochę zmienić bieg spraw. Przynajmniej powinniśmy próbować.
Antonio Salas to pseudonim hiszpańskiego dziennikarza. Współpracuje z hiszpańskimi gazetami «Interviu» i «Tiempo» oraz stacjami radiowymi i TV – Tele 5 i Antena 3. Oprócz «Handlowałem kobietami» (przeł. Teresa Tomczyńska, PWN, 2012 ) opublikował książki «Dziennik skina» i «Palestyńczyk»
Izabela Klementowska
2012-06-17, ostatnia aktualizacja 2012-06-13 16:19
FUENTE: